Odwlekane porządki

to zbiór dziewięciu opowiadań, napisanych przez Marcina Borkowskiego. Łączą je bohaterowie i miejsce, w którym spędzili większość życia, a przynajmniej znaczącą jego część – warszawski Żoliborz. Można tę książkę potraktować jak sentymentalną wycieczkę w lata młodości żoliborzan, wychowujących się w czasach PRL-u, ale to nie są wspomnienia, a choć część miejsc, zdarzeń i występujących osób jest jak najbardziej prawdziwa, opisywane historie mogły mieć miejsce nie tylko tutaj. Ludzie się kłócą, kochają i mszczą wszędzie.

okladka_wp

Opowiadania są wydane w dwóch wersjach – skróconej i pełnej. Wersja skrócona zawiera sześć opowiadań i można ją ściągnąć za darmo – w formatach pdf, mobi i epub:

Pobierz „Odwlekane porządki” w formacie pdf
Pobierz „Odwlekane porządki” w formacie mobi (Kindle)
Pobierz „Odwlekane porządki” w formacie epub

(Uwaga: okazało się, że epub nie jest poprawnie wyświetlany przez androidowego Moon+Readera – ale już np. Ebook Reader działa OK.)

W wersji pełnej dołożone jest dodatkowe 50 stron – trzy pozostałe opowiadania, mapka z zaznaczonymi miejscami występującymi w książce i przypisy, opisujące miejsca albo tłumaczące kontekst niektórych wydarzeń. Wersję pełną można – za całe 14,90 zł – kupić tutaj:

Odwlekane porządki w Legimi.pl

Ponieważ żeby zacząć czytać wystarczy jeden, darmowy klik, poniższe cytaty są właściwie zbędne… Ale dorzucam je tutaj, z tytułami opowiadań, z których pochodzą:

Edukacja seksualna Pieńka

W przedpokoju coś zachrobotało, otworzyły się drzwi i ktoś wszedł do mieszkania. Jano wyglądał na zaskoczonego, wyjrzał na korytarz i w tym samym momencie do pokoju weszła jego siostra. Siostra była kilka lat starsza, właśnie kończyła studia. Zapaliła światło i zachichotała. Niewątpliwie bawiła się już gdzieś wcześniej, bo była wstawiona.

– Czy to są twoi koledzy? Słynni Pieniek, Balik, Walec i Szabla? – omiotła wszystkich wzrokiem. – Czy te przezwiska odpowiadają zawartości spodni? Pokazujesz im Szymańskich? Biedni ludzie, nawet się popieprzyć w spokoju nie mogą. A koledzy pewnie napaleni? – podeszła do Pieńka, wyglądającego najbardziej dziecinnie w całym towarzystwie, przytuliła się do niego całym ciałem i pocałowała. Z języczkiem. Pieniek w życiu nie tulił się i nie całował z dziewczyną, więc zesztywniał z zaskoczenia i nawet nie oddał jej uścisku. Oderwała się od niego po kilkudziesięciu sekundach. – Nie wiem jak kolega się nazywa, ale na pewno dzisiaj nie zaśnie. A teraz wypierdalać z mojego pokoju. Pa, pa.

Co było robić? Wypierdolili. A potem poszli do domów. I rzeczywiście, Pieniek miał kłopoty z zaśnięciem.

Podwójne wiązanie

W następnym tygodniu mama znalazła jej pracę do domu. Zbliżał się koniec roku i instytut, w którym miała dodatkowe pół etatu, kipiał od przygotowywanych na gwałt sprawozdań, dowodzących, że wszelkie plany zostały wykonane z nawiązką. Sprawozdania musiały być grube i długie, wymagały przepisywania na maszynie, lania wody i kreatywnego redagowania, dodawania mętnych przypisów i komentarzy, tak by kontrolujący je urzędnicy nic nie rozumieli. Największym problemem było zdobycie maszyny do pisania, ale kiedy już udało się ją pożyczyć, Magda błyskawicznie wdrożyła się do pracy – od lat pisała całkiem sprawnie, choć nie dziesięcioma palcami. Po trzech tygodniach ustawiały się do niej kolejki. W grudniu zarobiła więcej, niż wicedyrektor, któremu formalnie podlegała. Żniwa nie trwały długo – jeszcze w styczniu zgłaszali się do niej maruderzy z jakimiś drobnymi problemami, ale w porównaniu z poprzednim miesiącem były to już tylko nędzne resztki. Tak czy inaczej, z jej wyliczeń wynikało, że oszczędnie gospodarując mogła zapłacić za pokój na Sadach i dożyć do wakacji. Zwłaszcza, że mama ani na chwilę nie zostawiła Magdy samej – wykupiła jej obiady na stołówce i regularnie podrzucała jakieś ciuchy i środki czystości, odciążając skromny budżet.

Gość z daleka

Po śniadaniu Boniewicz przysiadł nad planem Warszawy i skonsultował się z Balickim jak najprościej pojechać na Ochotę i Wolę, po czym ruszył na miasto. Wsiadł w tramwaj 33 i pojechał w stronę Śródmieścia. Mimo, że trzymał plan miasta na kolanach, po drugim przystanku przestał rozumieć, co widzi. Wiadukt nad torami za Placem Grunwaldzkim, choć powojenny, prowadził w logicznym kierunku, ale miasto za torami zupełnie się nie zgadzało. Spodziewał się, że tramwaj wjedzie między drobne, stłoczone przy wąskich uliczkach kamienice, tymczasem jechał szeroką arterią, a bloki po bokach nie miały więcej, niż kilka, może kilkanaście lat, i wyglądały zupełnie inaczej. Nie znał się na architekturze, ale ich inność od przedwojennej stylistyki była oczywista. Miasto rozrzutnie szafowało przestrzenią – szerokie ulice, szerokie place, duże odległości między budynkami. Wszystkie miasta jakie znał wykorzystywały przestrzeń do ostatniego metra, nowa Warszawa nie. Śledził przystanki, co jakiś czas rozpoznając na planie nazwy ulic – Stawki, Nowolipki, Dzielna – ale to były tylko nazwy. W dodatku ulice nie zawsze ustawione pod tymi samymi kątami co kiedyś, jakby ktoś spruł całą dzielnicę, a potem splótł na nowo używając tej samej przędzy. W wielu miejscach nieoczekiwanie otwierały się szerokie, puste place, znaczące miejsca, w których coś zniknęło, a nic nowego jeszcze nie powstało. Tym bardziej się wzruszył, gdy po lewej przesunęła się znajoma bryła Hali Mirowskiej. Czasem gdzieś w głębi, jakby wstydliwie ukryte na drugim planie, pojawiały się niekompletne, stare budynki, zamykające tylko pół podwórka. Za Halą przyszła seria wysokich, rzadko rozstawionych bloków, które zastąpiły przedwojenne pierzeje kamienic.

Portret za szkłem

Mieszkanie Pieńków przetrwało w stosunkowo dobrym stanie, czego nie dało się powiedzieć o mieszkaniu Berlinerów. W wyniku trafienia zawalił się cały końcowy segment budynku. Kiedy przyszło lato, prawie dziewięcioletni Zbyszek spędzał większość czasu plądrując z Leszkiem – wbrew rodzicom – okoliczne ruiny. Jedną z pierwszych rzeczy jakie przynieśli do domu, były fragmenty ołowianej blachy, używanej do izolowania kabli telefonicznych. Część przetopili w kuchni na ciężarki do wędek, część miała w kilka lat później posłużyć do wypełnienia liter, wykutych na poświęconej powstańcom tablicy pamiątkowej zainstalowanej przy budynku kotłowni. Z innej wycieczki Zbyszek przyniósł znaleziony w odgrzebanej piwnicy Berlinerów obraz – namalowany na grubej tekturze szkic autoportretu Wlastimila Hofmana stojącego z dwoma kobietami.

Co się przytrafiło naszej klasie

Piotr Balicki napisał(a):
            A kto jeszcze w klasie miał szablę? Poprawka uściślająca: w sensie – nie
            kto spał z Szablą, tylko kto miał taki wygięty kawałek metalu?
Andrzej M napisał(a):
      w odpowiedzi na @Piotr Balicki
                  > A kto jeszcze w klasie miał szablę?
            A ktoś miał? Pierwsze czytam.
Piotr Balicki napisał(a):
      w odpowiedzi na @Andrzej M
                  > A ktoś miał? Pierwsze czytam.
            Jak przez mgłę coś pamiętam. Byłem kiedyś u kogoś z klasy, coś pożyczyć
            czy oddać, i na ścianie nad drzwiami wisiała szabla. Chodzi mi po głowie,
            że to chodziło o Kozła i że to było w Alejach Wojska Polskiego.

Odwlekane porządki

Kiedyś przyszedł do mnie na dyżur na uniwerku jakiś facet, powiedział, że jest dziadka znajomym i poprosił o przekazanie listu. Dałem dziadkowi w domu list, on otworzył, a tam w środku jest 100 dolarów nowozelandzkich i nic więcej. Popatrzył, powiedział „aha” i dał mi te dolary, mówi, „macie, coś sobie kupcie”. Ja go pytam „tata, ale kto to był?”, a on „A, nieważne. Dają, bierz, biją, uciekaj”. No to chciałem te dolary sprzedać, a tu nie ma jak, bo jakby to były amerykańskie, marki, franki, funty, to bez problemu, ale nowozelandzkich nikt nie chciał. Na szczęście tu niedaleko mieszkał taki cinkciarz, co przed wojną był murarzem, i on je w końcu wziął, za jakąś bandycka cenę, i było na pralkę. Tu z nim stałem na podwórku. Cmokał, że to ciężko, że ryzyko, że dużo dać nie może, a w ogóle to on tu budował i tę modelarnię murował ze swoim ojcem, i czy można tam zajrzeć, mało tu nie wlazł do środka.

5 przemyśleń nt. „Odwlekane porządki

  1. Mówiłam ci dwadzieścia lat temu, żebyś zaczął pisać. Ale tobie to mówić.

    1. Oj tam oj tam. Dwadzieścia lat temu to ja byłem tak wściekle inteligentny, że aż głupi jak but. A w ogóle to Szczęśliwego Nowego Roku 🙂

      1. Ale ja zupełnie serio piszę – miałbyś już kilka rzeczy napisanych. A tak co, debiut starego pryka?

        1. Być może naiwnie uważam, że z wiekiem zmądrzałem. Ale nie będziemy tu dyskutować, wpadnij to pogadamy.

  2. Przeczytałem wszystkie opowiadania i muszę powiedzieć, że się wzruszyłem parę razy. Jeśli napiszesz coś jeszcze, masz we mnie czytelnika. 🙂

    PS Podobało mi się nawiązanie do Tomka Wilmowskiego!

Możliwość komentowania jest wyłączona.