- Gdybyś miał dobrego adwokata, niewykluczone że udałoby ci się wywinąć - rzucił przez ramię Gene, prowadzący samochód. Borg siedział z przodu, obok niego, a hacker razem ze strażnikiem z tyłu, piastując na kolanach pudła ze sprzętem. - Wprawdzie wiadomo że ukradłeś, ale nie bardzo wiadomo pod jaki paragraf podciągnąć twoją kradzież, w dodatku można się spierać, czy rzeczywiście ukradłeś, bo pieniądze były przelane na konto, które według rejestrów bankowych nie istniało i nie miało właściciela. Jakby dobrze namieszać, mogliby cię zwolnić, albo przynajmniej dać wyrok w zawieszeniu.
- Wiesz, ile trzeba na takiego adwokata? Conajmniej kilkanaście tysięcy. Ja nie mam ani grosza, moja matka zarabia tyle, że musiałem być rozwozicielem mleka, żeby związać koniec z końcem. Skąd weźmiemy tyle forsy?
- Nie mogłeś pracować jako programista? Zarabiałbyś chyba tyle, że starczyłoby na ciebie i na matkę.
- Kto by mnie wziął? Byłem na początku w kilku firmach. Pytali mnie o wykształcenie. Ja mam raptem podstawowe i dwa lata średniego. "Wie pan, nam są potrzebni fachowcy, z wykształceniem...". Jak chciałem pokazać co potrafię, to słyszałem "może jutro, niech pan się zgłosi za kilka dni..." i na tym się kończyło. Na studiowanie mnie nie stać, a nikt nie chciał uwierzyć, że mogę coś umieć mając siedemnaście lat.
- To mogło tak wyglądać, wiem coś o tym - wtrącił Borg. - Zaczynałem mniej więcej tak samo, tylko że moich starych stać było na to, żeby mnie posłać na studia.
- A mojej matki na to nie stać i albo zgniję teraz w więzieniu, albo zostanę znowu rozwozicielem mleka. Teraz w lewo - ostatnie zdanie skierowane było do Gene. Dojechali już prawie na miejsce, ale żeby trafić pod dom Petrasa trzeba było dobrze znać wąskie, kręte uliczki. Po obu stronach stały niskie, parterowe lub piętrowe domki z niewielkimi ogródkami. Niektóre były puste, wystawione na sprzedaż, inne straszyły zarośniętymi trawnikami i wybitymi oknami. Krata była dzielnicą dosyć tanią, ze względu na głośne lotnisko sportowe i niewygodny dojazd do centrum. Mieszkali tu głównie robotnicy i drobni urzędnicy, których nie stać było na inwestowanie dużych sum w miejsce zamieszkania. Mimo to uliczki były schludne, zadbane i dzięki dużej ilości zieleni sprawiały sympatyczne wrażenie. Co kilka minut słychać było głośny warkot startujących i lądujących samolotów, z rzadka przejechał jakiś samochód. Skręcili jeszcze kilka razy, prowadzeni przez hackera, aż w końcu wjechali na podjazd do garażu przed parterowym, białym domkiem z brązowymi okiennicami.
- Garaż trzeba otworzyć ręcznie, klucz jest schowany pod drugą doniczką na gzymsie - wcześniej już umówili się, że Petras nie będzie wysiadać z samochodu na zewnątrz budynku. Jego matka od czasu do czasu wynajmowała znajomym garaż, dobrze wyposażony wiele lat temu przez pana Petrasa w narzędzia, aby mogli dokonać drobnych napraw. Dzięki temu nie było obaw, że ktoś uzna ich przybycie za podejrzane.
Garaż był obszerny, spokojnie można było w nim trzymać półciężarówkę. Na końcu znajdowały się otwarte drzwi, prowadzące do środka domu. Zamknęli drzwi od garażu na wszelki wypadek na klucz, potem przenieśli komputer hackera do jego pokoju. Okno nad stołem, na którym postawili sprzęt wychodziło na ogród, widać było przez nie czerwone liście wina oplatającego dom. Podłączenie wszystkiego zajęło im kilka minut, po których Borg zadzwonił do profesora, by go powiadomić, że są już na miejscu i zaczynają działać. Słuchawkę położyli na mikrofonie przywiezionego ze sobą wzmacniacza, żeby móc utrzymywać ciągły kontakt z członkami Grupy, nie trzymając ręki przy uchu.
już mi starczy co było dalej?