- Chyba przeleci nad samym centrum miasta - powiedział Gene. - Spróbuję jeszcze raz zmienić skalę. - Znów poruszył myszką i mapa ponownie zmieniła wygląd. Jej część zajmowało teraz miasto, z płynącą przez nie rzeką. Kropeczka, oznaczająca samolot, przesuwała się powoli po kolorowych wielokątach, oznaczających poszczególne dzielnice.
- Chyba nie tyle nad centrum, co nad naszym wieżowcem. Dziwny przypadek, nie uważacie?
- Doleci tam za jakieś dziesięć minut. - Gene skinął głową w stronę telefonu. - Zapytajcie profesora, czy nie wiedzą na jakiej leci wysokości.
Hacker spojrzał ponuro na Borga.
- Kto to mówił kilka godzin temu o tym, że wieżowce nie miewają zderzeń czołowych?
- Nie martw się, nie ty tam siedzisz. - Borg podszedł do telefonu - Halo, jesteście tam?
Z drugiej strony przez kilkanaście sekund trwała cisza, potem rozległ się jakiś rumor i w słuchawce rozległ się zdyszany głos Delahaya.
- O co chodzi?
- Ten samolot leci prosto na was, dobrze by było wiedzieć, na jakiej wysokości. Macie jeszcze góra pięć minut - hacker chciał coś wtrącić, ale Borg uciszył go ruchem ręki.
- Dobrze, zaraz sprawdzę, mamy ciągły kontakt z lotniskiem, zaraz wracam - po drugiej stronie znowu rozległ się łomot, jakby wywracało się krzesło.
- Dlaczego powiedziałeś pięć? Na pewno mają więcej czasu!
- To im doda skrzydeł, jeśli są takie dupki, że sami nie potrafią sprawdzić, gdzie jest ten samolot.
- Cholera... - głos należał do Gene. - To znowu on.
Borg i Petras odwrócili się w jego stronę. Na monitorze po raz trzeci w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin pojawiły się czerwone litery na czarnym tle. Tym razem tylko trzy słowa: "Nadszedł wasz koniec."
- O co tu chodzi?
- Ten wariat nie wie, że się wynieśliśmy z wieżowca i nadał ten komunikat na numer twojego konta! Rozumiesz? - krzyknął Borg i wrócił do telefonu. - Halo, jesteście tam!? Cholera, wcięło ich! Halo!
Z głośnika rozległ się głos profesora.
- Słucham was.
- Panie profesorze, to jest zamach na wieżowiec, mamy już pewność. Ten facet myśli że my tam też jesteśmy i nadał do nas, że to nasz koniec. Na jakiej wysokości jest ten samolot?
- Obniża się. Narazie ma jeszcze ponad dwa tysiące metrów.
- Zwiewajcie stamtąd, ile sił w nogach!
- Z czterdziestego piętra? Chyba już jest za późno. - Po drugiej stronie rozległy się nagle okrzyki i przekleństwa. Było je zbyt słabo słychać, by można zrozumieć choć jedno słowo. - Zgasło u nas znowu światło...
- Wiem! - krzyk hackera zagłuszył profesora. - Wiem skąd znam tego faceta! To może być on! Chodźcie ze mną! - Złapał za rękę oniemiałego strażnika i pociągnął go do drzwi. - Borg, chodź! - krzyknął i wybiegł. Martin ruszył za nim, zostawiając za klawiaturą Gene, wpatrzonego w ekran.
Wybiegli przed dom i Petras wskazał przejście w żywopłocie. - Tędy będzie najszybciej! - kiedy przedzierali się przez krzaki, on cały czas mówił. - tu niedaleko, dwie ulice dalej, mieszka taki gość. Nazywa się Malloy. Też jest dobry w te klocki. Teraz tędy! On mógł znać moje konto, bo kiedyś razem robiliśmy kilka numerów, kilka lat temu. Potem mu szajba odbiła - zwolnił na chwilę na środku czyjegoś podwórka, rozejrzał dookoła i ruszył w stronę ledwo widocznej w krzakach furtki - poobwieszał się łańcuchami, założył czarną skórę z ćwiekami i zaczął rozrabiać.
już mi starczy co było dalej?